Zło i terroryzm w dzisiejszym świecie. Co o tym myślę?
W I rocznicę zamachu terrorystycznego na World Trade Center w Nowym Jorku

Po wydarzeniach z 11 września 2001 r. w Stanach Zjednoczonych prasowe komentarze pełne są prób zrozumienia tego wydarzenia, co do którego wszyscy są zgodni - świat przestał być taki sam. Wśród wielu pytań i wątpliwości pojawiły się także obawy o religię jako taką (islam byłby tylko jednym ze źródeł zagrożenia) oraz jej rolę w społecznych i politycznych konfliktach.

Osama bin Laden zapowiedział, że Ameryka będzie atakowana, dopóki Palestyńczycy będą uciskani przez Izrael. Wątpliwe jednak, by wyszedł on ze swej kryjówki, porzucając drogę terroru, gdyby USA i Izrael uznały niepodległe państwo palestyńskie. Terroryści dzisiaj nie przypominają dziewiętnastowiecznych ideowców -carobójców: to międzynarodowa sieć fachowców od zabijania, którym dostarczają pieniędzy najrozmaitsze środowiska, od rządów niektórych państw począwszy, poprzez cały szereg najróżniejszych organizacji politycznych i eksternistów, skończywszy zaś na zorganizowanych grupach przestępczych. Wszystkie te środowiska - czasem pozornie nie mające ze sobą nic wspólnego - łączy jedno: dysponują one dużymi pieniędzmi. Olbrzymim kapitałem dysponuje też sam bin Laden, w jednej osobie terrorysta i menadżer zabójczego przemysłu.

Globalizacja zmienia świat. Gdy dwóch niechętnych sobie ludzi żyje daleko od siebie, czują się spokojnie i bezpiecznie. Gdy natomiast znajdują się oni bardzo blisko siebie, gdy zaczynają korzystać z tej samej kuchni, łazienki, z tego samego stołu, w ich umysłach szybko rodzi się chęć dominowania, rywalizacji, kto silniejszy. W ten sposób wyzwala się w ludziach potrzeba zabijania, zwłaszcza tych, którzy przeszkadzają i są niewygodni. Dzisiejsza globalizacja zbliżyła ludzi, skazała ich na wspólny system finansowy, medialny i polityczny. Jest dziełem kręgu cywilizacji zachodniej, do reszty świata przyszła jakby pod przymusem.

Terroryzmu współczesnego nie rodzi bieda, nie ma też korzeni (zdaniem niektórych politologów) w "splocie okoliczności społecznych". O wiele częściej, niż z rozpaczliwej determinacji, bierze się on z ludzkiej pychy, szaleńczej chęci zemsty lub cynizmu przestępcy. Wiedzą o tym politycy, którzy walczące ze sobą strony skłaniają do porozumienia i kompromisu.

Rodzi się pytanie, czy to też nasza wojna? Zaatakowana Ameryka musi się bronić. Polska jest w NATO i dlatego to jest też nasza wojna. Czy jednak czujemy, że to nasza wojna? Musimy być solidarni w stosunku do sojuszników tej przedziwnej wojny, ale jednocześnie trzeba nam uświadomić sobie, że bezcenny dar pokoju nie może przyjść przez militarne zwycięstwo.

Jesteśmy w NATO i dlatego to nasza wojna? Oczywiście, współczujemy ofiarom w USA, jednak jako Polacy nie poczuliśmy lęku przed terroryzmem. Na polskich drogach co dzień ginie więcej ludzi niż na froncie niedużej lokalnej wojny. Prędzej w nas huknie pijany kierowca, niż porwany samolot. Współczujemy więc ofiarom WTC, ale ze współczuciem patrzymy też na los dzieci w obozach dla uchodźców, na zarażonych nienawiścią młodych analfabetów, potrząsających bronią w religijnym amoku.

Papież Jan Paweł II uczy nas szacunku dla tych, którzy modlą się do Jedynego Boga, również nazywającego się Jahwe, Adonai, czy do wołających, że Allach jest wielki. Po ataku na Nowy Jork, Jan Paweł II mówił w Kazachstanie: " Wzywam z tego placu zarówno chrześcijan, jak i muzułmanów, by wznieśli gorącą modlitwę do Jedynego i Wszechmogącego Boga, którego dziećmi wszyscy jesteśmy, by bezcenny dar pokoju królował na ziemi". A my dziś znaleźliśmy się po stronie chrześcijan walczących z muzułmanami w konflikcie stanowiącym odgałęzienie czy kontynuację konfrontacji islamsko-żydowskiej.

Wszędzie tam, gdzie nie ma działań wojennych muszą być podejmowane próby współpracy charytatywnej, dzielenia się dobrami z innymi. I nie należy oczekiwać wzajemności. W Maroku, w Lyonie, w Marsylii widzi się chrześcijan żyjących w przyjaźni z muzułamanami, związanych licznymi interesami, pojednanych w codzienności. Na polskiej ziemi też od stuleci żyją polscy Tatarzy, wyznawcy Allacha. Są dowody na to, że braterstwo jest możliwe, że przynosi wzajemne ubogacenie w sferze materii i ducha.

Nasza cywilizacja ma szansę przetrwać jedynie jako cywilizacja miłości. Jak tu jednak mówić, czy nawet myśleć o miłości, gdy część ludzkości postrzega świat wedle wyostrzonego schematu ..wróg - przyjaciel"? Mówienie o cywilizacji miłości nie jest środkiem doraźnym. Nie oznacza rezygnacji z działań stanowczych i ostrych. Terroryzm jest faktem, którego nie zlikwiduje się apelami, ustępstwami, uległością. Jednak konieczność skutecznych działań nie kłóci się z wezwaniem do budowania cywilizacji miłości, a także ze wzmacnianiem systemów bezpieczeństwa. Przeciwnie. Uzasadnia i udowadnia aktualność wezwań do tejże budowy.

Zburzone wieże World Trade Center, rozbite sklepy w Genui podczas szczytu najbardziej uprzemysłowionych państw świata, walki policji z przeciwnikami globalizacji w Johanesburgu w czasie konferencji na temat Ziemi, to różne skale zjawisk, którym trzeba się zdecydowanie przeciwstawić, albo też zapobiegać. Nigdy jednak nie należy szukać dlań usprawiedliwienia. Natomiast wszelkie ogniska terroryzmu trzeba wytropić i obezwładnić, ale warto też pamiętać, że jego źródła tkwią w człowieku.

Małgorzata Kożuchowicz

Poprednia stronaPowrót do menuNastępna strona