| "Sens i istota naszej wiary"- młodzi piszą o wierze -
 Każdy z nas w coś wierzy, jedni bardziej, drudzy
      mniej. Wierzymy w Boga, szczęście, przeznaczenie, w duchy, bóstwa, cuda
      itd. Podejmę się tematu związanego z wiarą katolicką, ponieważ jest
      mi on najbliższy. Wiara katolicka objawia się w różny sposób:
      chodzimy do Kościoła, modlimy się, chodzimy do spowiedzi, staramy się
      żyć według Przykazań Bożych (Dekalogu). Ale czy naprawdę jest to
      nasz świadomy i przemyślany wybór? Jako dzieci otrzymujemy tradycyjne
      wykształcenie chrześcijańskie. Od najmłodszych lat wpaja się nam pojęcia
      takie jak: Pan Jezus, Maryja, Bóg, Trójca Święta, itp. Przyjmujemy to
      z pewną obojętnością, zostaje nam to w pewien sposób narzucone.
      Podczas naszego dzieciństwa, dużą rolę spełniają święta: Wigilia,
      Wielkanoc, Mikołajki. Chodzimy wtedy szczególnie chętnie do Kościoła.
      Wiele dzieci myśli: "Będę cały rok grzeczny, będę chodził do
      Kościoła, to otrzymam wymarzony upominek od Mikołaja". Z chęcią
      uczestniczą w Roratach, podczas których pewien wpływ mają kalendarze
      adwentowe (z czekoladkami), będące bodźcem do porannego wstawania. Wraz z dorastaniem zaczynają się pytania typu:
      "Skąd się wziął Pan Jezus?, Czy Bóg istnieje naprawdę?,
      Dlaczego Go nie widać?". Są to pytania trudne do wytłumaczenia małym
      dzieciom, jednak chcąc wychowywać swą pociechę na prawdziwego chrześcijanina
      musimy podjąć się tego zadania. Z biegiem lat młodzi ludzie zaczynają
      zastanawiać się nad sensem swej wiary, a także jej zmiany. Dużo młodzieży
      przechodzi wtedy na inną wiarę i to z błahych powodów np.: że należy
      do niej chłopak lub dziewczyna. Mają do tego prawo, ale czy naprawdę
      tego chcą? czy nie są to chwilowe emocje wywołane zauroczeniem? Dorośli
      ludzie mniej niż młodzi borykają się z problemami wiary, ale nie możemy
      powiedzieć, że one w ich życiu nie istnieją. Byłby to absurd. Czytałam kiedyś w kalendarzu o pewnej nauczycielce.
      Przytoczę ten przykład dla wszystkich wątpiących. Owa nauczycielka
      otrzymała tradycyjne, chłodne wykształcenie chrześcijańskie. Odwróciła
      się od swych formalnych praktyk i stopniowo dosypywała grzechów do
      torby grzesznicy. Pewnego dnia od matki jednego z uczniów otrzymała
      kalendarz katolicki, a wraz z nim pytanie czy jest chrześcijanką? Bez
      namysłu odpowiedziała, że naturalnie jest. Po paru dniach otrzymała
      drugie pytanie czy posiada Biblię?: "Nie!, odpowiedziała, i nigdy
      jej jeszcze nie czytałam". Od owej matki otrzymała Nowy Testament,
      a później Biblię. Spowodowało to ogromne wzburzenie w jej sercu, a jej
      życie rodzinne zaczęło się zmieniać. Zmienił się jej mąż, syn. Był
      to prawdziwy cud. Dziś są szczęśliwą rodziną. Codziennie czytają
      Biblię, modlą się i zmierzają do spełnienia woli Bożej, w czym
      uzyskują pomoc "z Góry". Czasem długo rozmyślamy nad sensem
      wiary katolickiej, a przecież wystarczy życzliwy człowiek, który
      podsunie nam książki chrześcijańskie, wytłumaczy lub będzie nas
      wspierał w trudnych chwilach. Osobiście jestem praktykującą katoliczką, uważam,
      że wybór wiary jest naszą prywatną sprawą. Lecz jeśli chcemy z niej
      zrezygnować to naprawdę przemyślmy naszą decyzję, odnieśmy się do
      Biblii, nie bójmy się pytać i szukać. Nie będę nikogo pouczała co
      jest dobre i w co ma wierzyć. Każdy wierzy w to, co uważa za słuszne,
      godne jego uwagi. Nigdy nie podejmujmy pochopnej decyzji, a wtedy na pewno
      odnajdziemy wiele odpowiedzi na nękające nas pytania. "Bo Słowo Boże jest żywe i skuteczne,
      ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny." (Hbr.4,12) Sonia Zmieskoluczennica Liceum Ekonomicznego
 w
      Tarnowskich Górach
 |  | ACH, TA
      DZISIEJSZA MŁODZIEŻ- Obserwacje -
 Środa 4 grudnia br. godz. 17.00. Wracam właśnie z
      Politechniki do domu autobusem linii "80". Piękne mroźne popołudnie.
      W autobusie lekki tłok, ale da się wytrzymać. Słychać ciche rozmowy,
      czasem głośny śmiech rozbawionych panienek - studentek. Niektórzy z
      powodu monotonii jazdy drzemią, inni czytają książkę lub gazetę. Na wysokości Zbrosławic na przystanku czeka trzech chłopaków
      w wieku 22-26 lat. Dwóch z nich wbiega do autobusu, trzeci mówi, że
      dojedzie następnym. Dochodzi do mnie specyficzny odór alkoholu.
      "Aha - myślę - są pijani". Zaczynają rozmowę. Jeden z nich,
      szerszy w barach i bardziej wypity, zaczyna coś wypominać drugiemu. Ten
      odpowiada: "Wszystko załatwię. Jutro o trzeciej wychodzę z pracy,
      czekaj na mnie, to wszystko załatwimy od razu". Początkowo cicha
      wymiana zdań staje się coraz głośniejsza i z wielka ilością "mięsa".
      Ludzie z wrażenia przestają rozmawiać, w autobusie robi się coraz
      ciszej, każdy z niepokojem patrzy w stronę tych dwóch, oczekując co będzie
      dalej. W pewnym momencie "szerszy" łapie drugiego za
      "fraki" i wymierza mu szybki cios "z misia" (głową)
      w nos z taką siłą, że z nosa zaczyna lecieć krew. Następnie biedak
      dostaje jeszcze dwa razy w ten sam sposób. Jakaś starsza pani krzyczy:
      "Chłopcy! Przestańcie! Jesteście przecież w autobusie!" Ale
      oni nie zwracają na to uwagi. Oni chyba nawet tego nie słyszą. Wpadają
      na drzemiącego na jednym z siedzeń pana. Inny siedzący chłopak nie
      wytrzymuje i mówi, że jak któryś go dotknie to go zaj... Autobus się zatrzymuje i "barczysty", na którego
      twarzy znajduje się odbita krew "biedaka" wyskakuje, wygrażając,
      że jak jeszcze raz go tam zobaczy, to go zabije. Wnętrze autobusu wygląda co najmniej jak w filmie kryminalnym. Chłopak z rozwalonym nosem, z którego
      obficie leje się krew, krew widoczna na podłodze i odbita na poręczach
      oraz milczący z przerażenia ludzie - oto cały widok. Widok
      niezapomniany. Jakaś dziewczyna podaje "biedakowi" chusteczki.
      Chyba wszystkie jakie miała, bo z ledwością mieszczą się w jej dłoni.
      Ale to chyba nie pomoże. Krwi płynącej z nosa nie da się tak szybko
      zatamować. Jedzie jeszcze dwa przystanki i wysiada. Ta sama starsza pani
      mówi do kobiety siedzącej obok: "To jest dzisiejsza młodzież". Ja jednak dziwię się tej pani. Jak można stwierdzić,
      że taka jest cała dzisiejsza młodzież, skoro zobaczyła tylko dwóch
      chłopaków i to takich, którzy z pewnością należą do tzw.
      "marginesu"? Czy nie widziała młodzieży, która była w
      autobusie w przeważającej większości (tzn. studentów i studentek)?
      Nie widziała nigdy takich, którzy nie marnują sobie życia przez różnego
      rodzaju używki, środki odurzające, nałogi? Czy jej wnuki też są
      takie? Czy jej dzieci były takie? Jeśli tak, to jak sobie je wychowała?
      A jeśli nie, to dlaczego porównuje tych dwóch do całej młodzieży? Dlaczego tak często zauważamy zło? Dlaczego tak często
      chcemy karać za zło, a za dobro zapominamy nawet powiedzieć "dziękuję"?
      Niekiedy właśnie takie banalne słowo jak "dziękuję",
      "przepraszam", powiedziane z serca są bardziej kosztowne niż
      jakiekolwiek pieniądze czy inne dobra materialne. takie słowa powinny być
      przyswajane dzieciom "od małego". Nieraz można usłyszeć jak
      przedszkolak przeklina i to jak siarczyście (nie zawsze rozumiejąc co właściwie
      mówi), ale podziękować nie umie, przeprosić - też nie. Dlatego kochane Mamy, Drodzy Tatusiowie! Wychowajcie
      sobie Wasze dzieci tak, abyście na starość nie narzekali na ówczesna młodzież. Krzysztof Gawliczek |